Stare przekleństwo mówi „obyś się budował”…
Choc od 15 lat mam do czynienia z branżą budowlaną prowadząc firmę SMARTech (wykonujemy instalacje Inteligentnego Domu), to ciągle nie mogę wyjść ze zdumienia, jak niedouczeni, a jednocześnie przemądrzali są „fachowcy” (nie tylko w budownictwie – w innych branżach też – o tym dalej). I wcale nie mam na myśli osób na stanowiskach „pracownik fizyczny”…
Wręcz przeciwnie, wbrew powszechnym opiniom budowlańcy są często bardzo otwartymi ludźmi, chętnymi do działania, robienia czegoś nowego, pomocy wręcz. Wielokrotnie się o tym przekonałem uzyskując taką bezinteresowną pomoc od pracowników innych branż na budowach domów dla moich klientów, gdzie potrzebowałem „interdyscyplinarnej współpracy”.
W tym wpisie piszę o „prawdziwych fachowcach”
Z uwagi na to, że doceniam osoby wykształcone, jakoś tak banalnie wydaje mi się, że „oni wiedzą”, z wielkim żalem dla idei nauki doświadczam sytuacji, gdy okazuje się, że doświadczenie i wykształcenie zamiast dodawać, to odejmuje rozumu…
Kilka przykładów z budynku, jaki właśnie kończe projektować (tak, zabrałem się za to sam, bo achitekci twierdzili, że „takiego nie da się postawić na tej działce”):
1. Architekt, jakiemu chciałem zlecić zaprojektowanie mojego budynku z warunkiem, że ma on maksymalnie wypełniać potencjał działki w zakresie powierzchni użytkowej, zaproponował mi kilka rozwiązań. Niby super, tylko jak wskazałem mu moją koncepcję (jaką zaprojektowałem w Excelu) zrobił „wielkie oczy” i najpierw stwierdził, że „tak się nie da”, a później, gdy mozolnie wskazałem mu wszystkie kluczowe dla spornych kwestii przepisy prawne i wymagania techniczne dla budynków (co on powinien mieć w małym palcu) uznał, że „ok, tak też możemy zrobić”. No coż, z nim na szczęście tego „nie zrobimy” – faktycznie „się nie da” tak współpracować – ja nie jestem „matką Teresą”, by pokornie słuchać bezpodstawnej krytyki moich przemyśleń, wykazywać, że właśnie tak się da i jeszcze za to płacić. Na szczęście polecony mi konstruktor wykazał się bardzo dużą cierpliwością na moje „nierealne pomysły” i mimo wielu różnic zdań, potrafiliśmy dojść do kompromisów. To jednak wymaga klasy człowieka samej w sobie, tego w szkołach (ani „w praktyce”) nie uczą…
2. Urzędnicy w Urzędzie Miasta i Gminy (zlokalizowanym tylko 16km od Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie) wydający pozwolenia na zjazd z drogi publicznej na działkę, po uzyskaniu informacji, że w moim budynku planuję na parterze biuro mojej firmy, uznali, że skoro w budynku będzie prowadzona działalność gospodarcza, to zjazdy powinny być typu publicznego (czyli takie, jakbym stawiał stację benzynową, czy supermarket). Krótkie wskazanie przeze mnie, że przecież na pierwszej stronie Ustawy Prawo Budowlane, definicja domu jednorodzinnego obejmuje budynek, gdzie do 30% zajmuje lokal usługowy, zakończyło temat i wydano mi zgodę na „zjazdy indywidualne”, jak dla domu. Urzędnicy musieli skontaktować się z prawnikiem, który potwierdził, co wskazałem (czyżby nie mieli w swojej praktyce tak normalnego, moim zdaniem, przypadku? A może każdemu, kto uczciwie się przyznał, że planuje w swoim domu swój gabinet, kazali robić zjazdy, jakby stawiał biurowiec i ja byłe pierwszym, który zaprotestował?). To było więc proste, ale dlaczego ja, „zwykły Kowalski”, mam znać prawo na wylot, by nie ładować się w koszty (a trzeba byłoby już 3 drzewa wycinać) ze względu na niewiedzę urzędników w zakresie obejmowanym ich specjalnością?
3. Dla powyższego przykładu – okazało się, że Urząd w specyfikacji konstrukcji tego zjazdu przyjął warunki jak dla zjazdu publicznego (mimo, jak wspomniałem zgody na wersję indywidualną). Okazało się to „pomyłką”… Skutki to niepotrzebna praca projektanta zjazdu oraz koszty – zjazd o takiej solidnej konstrukcji kosztuje 30 tys zł, zjazd normalny 5-10x mniej. Dobrze, że projektant zjazdu zwrócił mi na to uwagę, ale znowu – dlaczego „fachowiec” w urzędzie popełnia taki błąd bez konsekwencji? A jakbym się nie dowiedział i zaufał wiedzy urzędnika to straciłbym 50 tys zł (potrzebuję dwa zjazdy). Czy urząd my mi to oddał?!
4. Rzeczoznawca budowlany do którego zwróciłem się jako „osoba, która zaprojektowała budynek, bez doświadczenia w tym”, stwierdził „wymyślił pan sobie budynek bez konsultacji z architektami, 80% rysunków trzeba przerobić, niech pan zleci to osobie, która ma odpowiednie uprawnienia”. Szybko podziękowałem mu za tak sprawną i precyzyjną ocenę mojego projektu i udałem się gdzie indziej.
5. Rzeczoznawca bhp i sanepid po otrzymaniu ode mnie planów budynku, w celu uzyskania jego pozytywnej opinii, stwierdził „Proszę pana, ja tego nie zatwierdzę! To jest jakaś fikcja! Pan nie buduje domu jednorodzinnego, tylko jakiś dom opieki!”. Po krótkiej rozmowie i wskazaniu, że w opisie projektu piszę oficjalnie, że na parterze będzie biuro, a na poddaszu pokoje na wynajem, rzeczoznawca przestał mnie oskarżać i zaczął już posługiwać się argumentami merytorycznymi, co pozowliło na dialog i odpowiednie modyfikacje szczegółów projektu.
6. Rzeczoznawca przeciwpożarowy stwierdził „według mojej opinii to jest hotel, ja tego nie zatwierdzę, niech pan szuka drugiego takiego iluzjonisty, jak pan”. Po sugestiach, ze może zechciałby posługiwać się definicjami budynku zgodnymi z Prawem Budowlanym (lub z Polską Klasyfikacją Obiektów Budowlanych), zaczął być już niegrzeczny, a wręcz chamski. Choć mój projekt nie wymagał dużo pracy, bo już uwzględniłem w nim wymogi, więc rzeczoznawca musiał tylko się upewnić, że wszystko jest ok – to aż 11 rzeczoznawców odmówiło mi uzgodnień (choć prawo nakłada na nich obowiązek ich podjęcia!), z czego 3 było wręcz obraźliwych sugerując, że jestem cwaniakiem, obchodzę prawo itd, podczas gdy to oni wymyślali wymogi, jakich nie ma w polskich przepisach. Już mi ręce opadały, jak kolejny mi mówił “ale to nie jest dom jednorodzinny” choć nie mógł wskazać żadnego przepisu na poparcie swej tezy, gdy ja wykazywałem, że jednak jest (na podstawie trzech ustaw!). Na szczęście ślubu z nimi nie brałem i znalazłem dwunastego, szanujacego polskie prawo, który nie miał żadnych uwag i projekt zatwierdził jako zgodny z przepisami.
7. „podobno architekt” jaki zgłosił się do pracy w mojej firmie, któremu zleciłem na próbę proste (choć żmudne) zadania w moim projekcie (wstawienie wymiarów na rysunki, przesunięcia ścian itd). Zrobił „po poprawkach” więcej błędów, niż było zadań. Nauczony doświadczeniem nie irytowałem się, spokojnie wskazałem błedy i czekałem na poprawkę. W odpowiedzi na jeden z punktów czytam „nie jest technicznie mozliwe wykonanie pojedynczej barierki w schodach typu U ze spocznikiem”. Hmm… brzmi fachowo, zapewne człowiek wie, co pisze (ale czy pisze, co wie?). Traf chciał, że mam juz bogaty zbiór doświadczeń i jak słyszę „nie da się” to natychmiast rozumiem to „da się, ale ja nie potrafię”. Na szczęście jest google, które po 30 sekundach pokazało mi zdjęcie barierki, której wykonanie jest „technicznie niemożliwe”. Przesłałem je życzliwie temu „architektowi”. Czy dostałem w odpowiedzi podziękowanie za poszerzenie horyzontów? A gdzie tam, odpisał, że „taka barierka jest niezgodna z Polską Normą”. Na sugestię, że po pierwsze nie wszystkie Normy są obowiązujące, po drugie mało która dotyczy domów jednorodzinnych, znalazł kolejny argument „O 2 w nocy się spi, a nie robi poprawki”. Taak, bardzo fachowa opinia architekta otrzymana o 2 w nocy 😉
Ok, tak można całą noc pisać. Ja na prawde nie uważam, że zjadłem wszystkie rozumy. Nie robię wszystkiego sam, bo „reszta to głąby”, staram się najpierw z każdą poważniejsza sprawą zwrócić do fachowca z wiedzą i doświadczeniem. Jestem otwarty na dialog, wymianę opinii i możliwych rozwiązań. Ale co raz częściej ze smutkiem stwierdzam, ze faktycznie „nie da się” polegać na „fachowcach” (może dlatego, że ci wyjechali do Irlandii…)
Albert Einstein powiedział: „Wszyscy wiedzą, że czegoś nie da się zrobić, aż znajduje się taki jeden, który nie wie, że się nie da, i on to robi.”
Boję się, bo to dopiero końcówka projektu – czy będe musiał sam zbudować swój budynek, bo „fachowcy z 20-letnim doświadczeniem” stwierdzą, że „nie da się go postawić”?
To jednak pół biedy, mogę sam postawić swój budynek, nie będę pierwszy w historii. Za ośmielanie się samodzielnego myślenia raczej też mnie nie spalą ani nie powieszą 🙂 Problem jednak w tym, że „budowlanka” jest tu tylko przykładem. Takie same doświadczenia mam też z prawnikami (w ostatnich latach wiele spraw wytoczyłem, odpukać jak na razie wszystkie wygrane, mimo „doświadczonych prawników” z drugiej strony, nawet spółek giełdowych).
Ten wpis dotyczy mojego ubolewania, że osoby, które mają „jakieś doświadczenie” i teoretycznie „jakąś wiedzę”, sądzą z wyższością, że mają rację, nawet w sytuacji dla nich pierwszej (a już skandaliczne jest podejście prawników, którzy bezczelnie przeinaczają prawo wbrew jego literze – na moje szczęście sądy im to wykazują, choć szkoda, że nie odbierają za to uprawnień, na co takie zachowanie zasługuje).
Ubolewam nad tym, że ludzie nie odróżniają, iż czym innym jest wiedza wkuta na blachę i/lub lata doświadczeń (często błędnych), a czym innym jasno i logicznie pracujący ludzki umysł, który stykając się, nawet pierwszy raz, z daną kwestią rozkłada „fachowców” na łopatki.
Jest to zjawisko, jakie zaczyna mnie już na poważnie przerażać, bo mamy w Polsce już chyba procentowo najwięcej na świecie osób z wyższym wykształceniem. Jak takie „wykształciuchy” (ach, jak to prostackie słowo idealnie tu pauje) zaczną się panoszyć w każdej dziedzinie naszego życia, to zabiją każdy niestandardowy (choć mądry i logiczny) pomysł, czy działanie otwartego człowieka. Tu przypomina mi się tożsamy żart: Król wychodzi do poddanych z przemówieniem: „chcę, by mój naród był wykształcony – jutro wszyscy dostaną dyplomy”…
Cóż… obyś żył w ciekawych czasach…
Chcesz wiedzieć więcej?
Nie będę tu opisywał konkretów na temat inwestowania w budynek z wieloma kawalerkami – uważam, że to unikalna wiedza i nie będę się nią dzielił publicznie. Jeśli jesteś tym zainteresowany zobacz moją ofertę na BezEemerytury.pl/jak-zostac-kamienicznikiem.