Optymalizacja wydatków źródłem zysków i wolności
Słyszę czasem reklamy – kup teraz, bo jest taniej, więc im więcej kupisz tym więcej osczędzisz. Jako osoba o bardzo małych potrzebach zakupowych uważałem to zawsze za idiotyzm – namawianie ludzi, by wydali pieniądze, poprzez wmówienie im, że wręcz je zarabiają… Dla mnie oszczędzanie zawsze oznaczało, że mamy w portfelu więcej, a kupowanie (nawet z rabatem) temu zaprzecza. Czasem jednak ma to sens np. kupić 15kg proszku do prania gdy 5kg jest gratis.
To są jednak małe sprawy, nie pisałbym tego tekstu by sugerować oszczędności kilkudziesięciu złotych rocznie (no, może kilkuset, jakby zebrać kilka takich rzeczy – warunek, by kupować w nadmiarze to, co i tak byśmy mieli zużyć).
Prawdziwa potęga optymalizacji tkwi gdzie indziej. Zilustruję to trzema przykładami.
1. Gadżety
Michał zarabia brutto 5000zł – całkiem nieźle. ZUS i US zabiorą swój haracz (by go później roztrwonić, ale to temat na inną okazję) i zostanie mu na koncie 3550zł, a po odjęciu wydatków niezbędnych do życia (jedzenie, czynsz, media, kredyt na mieszkanie, benzyna) będzie super, jak zostanie 500-1000zł. Jakieś drobnostki itd. i nie ma nic…
Czym ta sytuacja różni się od niewolnika sprzed 300 lat, który pracował od rana do nocy, będąc na utrzymaniu (czynsz, jedzenie, media) swego pana? Mamy w głowie od razu przykłady wyzysku, poniżania itd, ale przecież nie każdy pan był taki, byli też ci, którzy dbali o swych niewolników tak, jak dobry zarządca floty dba dziś o sprawność aut (a i dziś zły szef może być gorszy, niż kiedyś pan dla niewolników). Ten akapit to akurat tylko dygresja, by przemyśleć sobie, czy jest się wolnym…
Wracając do ekonomii, jak Michałowi zostanie wolne 200-300zł miesięcznie (to i tak więcej niż statystycznie u Polaków) to co z nimi zrobi? Znowu ststystycznie – wyda na duży telewizor lub smartfona (np. na raty, lub jako koszt ukryty w abonamencie). Wprawdzie Michał jest goły, ale wesoły, bo ma telewizor/telefon lepszy, niż ma znajomy.
Konkluzje z tego są dwie. Pierwsza taka, że radość potrwa kilka dni, a spłacać trzeba rok/dwa. Już to powinno Cię skłonić do zastanowienia, czy może jednak stary telewizor i telefon (wciąż przecież działają tak samo, jak tuż po zakupie) nie jest wystarczający. Ale druga konkluzja jest jeszcze gorsza – Michał na swój telewizor/telefon wydaje nadwyżki z całego roku swojej ciężniej pracy. Przecież on na ten durny przedmiot haruje ciężej, niż Chińczyk w jego fabryce! Kto ma zatem gorzej? Kto jest niewolnikiem tej fabryki?
Jak wspomniałem – radość potrwa kilka dni (udowodnione naukowo). Znacznie lepiej dla Michała i jego rodziny/otoczenia byłoby, jakby co miesiąc poszedł na super kolację do dobrej restauracji. Co miesiąc! Jego poczucie, ze „jest kimś” będzie trwało znacznie dłużej, niż z tego kawałka elektroniki. Jego relacje z rodziną będą też lepsze, itd.
Zabrzmi to banalnie, ale Michał ze starym telefonem będzie się czuł bardziej wolnym i szczęśliwym człowiekiem siedząc spokojnie z partnerką w restauracji popijając wino, niż na kanapie w domu z najnowszym smartfonem i piwem w ręku…
2. Samochód
Andrzej kupił nowy samochód. Może jest singlem i kupił go na swój własny użytek, a może ma rodzinę i jest to drugie auto w niej. Przykładowo za 50 tys zł. Planuje przebieg 10 tys km rocznie. Koszty eksploatacji (paliwo, ubezpieczenie, drobne naprawy i wymiana filtrów, płynów, klocków) wyniosą ok 15 tys zł rocznie. Utrata wartości (15%) to 7500zł, strata na odsetkach (gdy ayto jest na kredyt, lub utraconych zyskach z inwestycji, gdy kupowane za gotówkę) to 10% – 5000zł.
Łączny koszt roczny to zatem ok 27.500zł. A 10 tys km taksówkami to koszt ok 20.000zł (choć przy tak dużych przebiegach korporacja udzieli sporej zniżki). Prosta kalkulacja i co rok zostaje w portfelu 7500zł. Nie dość, że taniej, to spokojniej (Andrzeja nie stresuje już idiota, który zajechał drogę, to zmartwienie taksówkarza). A także wrażenie na sąsiadach znacznie większe – „ależ burżuj, taryfami się rozbija” (choć akurat Andrzej, jako człowiek na poziomie opiniami sąsiadów głowy nie zajmuje).
2. Mieszkanie/dom
Przelicz sobie na przykładzie auta koszty i wydatki na zakup domu/mieszkania oraz jego wynajem. Nie ulegaj naiwnym opiniom, że Twój dom/mieszkanie to inwestycja – to nieprawda – jeśli wyciąga pieniądze z Twojego portfela to nie jest inwestycja, tylko konsumpcja. Na 95% nie sprzedasz go też drożej, niż kupisz (uwzgledniając utratę wartości pieniądza, zapłacone do banku odsetki, utracone korzyści z inwestycji tych pieniędzy i oczywiście koszty małego remontu co 5 lat, ageneralnego co lat 20).
Warto też w tym momencie pomyśleć o wolności – kredyt hipoteczny czyni kredytobiorcę niewolnikiem, który nawet nie ma odwagi, by godnie sprzeciwić się szefowi zostania po godzinach. W razie zwolnienia przecież trudno będzie znaleźć nową pracę, bank zabierze dom itd.
A to „niemając” własnego (a raczej banku do czasu spłaty hipoteki) domu/mieszkania jest się prawdziwie wolnym, ale to już temat na inną okazję…
„Bogaci inwestują pieniądze, a wydają to, co zostanie. Biedni i klasa średnia wydają pieniądze, a inwestują to, co zostanie” Robert Kiyosaki
Super.
; Daniel pisze:Ogólnie się zgadzam i popieram, sam też mam podobne podejście, ale co do samochodu to można kupić za 5 tys. w gazie i będzie dużo taniej, no ale nie będzie „szpanu”.
Coś zawyżone te koszty, według moich wyliczeń:
– paliwo (benzyna): spalanie załóżmy 9l/100km, czyli ok. 50 zł za 100 km, czyli za 10 tys. km wychodzi 5 tys. zł
– ubezpieczenie: za 500 zł się spokojnie znajdzie samo OC, ja płacę trochę ponad 300 zł rocznie
– naprawy + wymiana płynów, filtrów itd.: niech będzie nawet 5 tys. zł
Czyli wychodzi niecałe 11 tys. zł, chociaż to i tak zawyżone wartości. Naprawdę da się jeździć tanio, ale przy kupnie i eksploatacji samochodu trzeba brać pod uwagę koszt utrzymania w stosunku do jakości, a nie wygląd i „szpanerstwo”
… a co w przypadku wynajmowania mieszkania i utraty pracy? Pudło pod mostem?
; Mariusz Szepietowski pisze:Podałem oczywiście wartości szacunkowe, każdy powinien je sobie sam przeliczyć (choć nie uznaję braku AC, no chyba, że w takim aucie za 5 tys). Nie wspomniałem o tym, ale warto też uwzględnić stracony czas na wizyty w warsztatach/myjni itd.
Natomiast na ostatnie pytanie odpowiedź jest prosta (choć zaskakująca) – przy braku „własnego (banku) mieszkania i utracie pracy, znacznie łatwiej jest zmienić wynajmowane mieszkanie na choćby klitkę na poddaszu, niż dać sobie „swoje” mieszkanie odebrać przez bank.
; Dariusz pisze:„Rzeczy, które posiadasz w końcu zaczynają posiadać Ciebie.”
; Krzysiek pisze:Tyler Durden
Fightclub
A co ze stabilizacją? Poczuciem pewności następnego dnia etc.? Jeśli jest się singlem (młodym) to pewnie nie ma tego problemu 🙂 ale kiedy ma się już rodzinę, dzieci w wieku szkolnym, sprawa wygląda juz zupełnie inaczej.
Bank nie jest właścicielem kredytowanego mieszkania, dopóki płacimy raty, nie jest w stanie nakazać nam abyśmy się wyprowadzili itp. A w przypadku problemów ze spłatą wcale nie jest taki skory do natychmiastowego odebrania mieszkania, zawsze najpierw negocjuje, bo to się im bardziej opłaca.
Zupełnie inaczej w przypadku wynajmu. Jeśli właścicel zechce to za miesiąc nas wyrzuci, bo taki jest okres wypowiedzenia umowy i to niezależnie od tego czy placimy summienie czy nie.
A taksówki? Smierdzące petami rozklekotane graty z gburowatym kierowcą za 20 tys. rocznie? Kiedy trzeba szybkiego transportu to zawsze zajęte. Spróbujmy pojechać taką taksówką poza miasto na niedzielny wypad nad jezioro…
Co do smartfona, telewizora itp to się zgadzam, stary działa tak samo 😉
Pozdrawiam
; Lorraine pisze:Krzysiek
It’s a joy to find soomene who can think like that